Za granicą likwiduje się komisje wyborcze. Podczas wyborów prezydenckich będzie ich mniej niż dotychczas (chociaż liczba emigrantów w ostatnim czasie raczej wzrosła niż zmalała). Wątpliwości budzi także ich usytuowanie – między innymi przenoszenie punktów wyborczych w nowe miejsca. Czy MSZ gra komisjami wyborczymi?
Nie jest tajemnicą, że obecna ekipa rządząca nie cieszy się poparciem wśród Polonii. W ostatnim czasie wyjechało z kraju 3 miliony Polaków, często z powodów materialnych. Za to odpowiedzialny jest rząd Donalda Tuska – przez siedem lat systematycznie rujnujący gospodarkę i obciążający portfele obywateli kolejnymi podwyżkami podatków, akcyz, mandatów… Także „stara” Polonia na ogół krytycznie nastawiona jest do rządów Platformy Obywatelskiej.
„Istotne jest, gdzie zostały powołane komisje, bo w wielu miejscach komisje nie zostały powołane. Ta sytuacja bulwersuje Polaków za granicą. Mam w tej chwili informację z kilkunastu miejsc na świecie, że bez jakichkolwiek informacji, zapytania czy konsultacji zlikwidowano punkty wyborcze, które istniały w trakcie poprzednich wyborów prezydenckich, bądź je przeniesiono. Ludzie są oburzeni” – mówi „Niezależnej” poseł PiS Adam Kwiatkowski.
Przeniesiono punkty wyborcze w australijskim Melbourne oraz w Paryżu. Cztery komisje działać będą w Kolonii, za to ani jednej nie będzie w oddalonym o 100 kilometrów Zagłębiu Ruhry. Mieszka tam 700 tysięcy Polaków – tyle wynosi liczba mieszkańców Krakowa. Ani jednego punktu wyborczego nie będzie także w Detroit, gdzie Polaków mieszka pół miliona (milion żyje w całym stanie Michigan), nie będzie także komisji w Bostonie, Limerick (Irlandia) i w Dortmund. Wszystko to są duże polskie skupiska.
Trzy komisje zlikwidowano nawet w Chicago – największym skupisku Polaków poza granicami kraju! Szacunki mówią, że mieszka tam od 1,5 do nawet 1,8 miliona naszych rodaków. Tymczasem w całym mieście będzie zaledwie 6 komisji – na ilość ludzi równą ilości mieszkańców Warszawy. Część komisji będzie w dodatku przeniesiona w inne miejsca.
„Te, które są, zostają przenoszone do miejsc niedostosowanych, do miejsc, gdzie nie ma parkingów, gdzie nie można się schronić przed deszczem, do miejsc, które są bardzo małe. Komisja została przeniesiona z parafii Św. Ferdynanda, gdzie głosowało kilka tysięcy osób. Dziś pan minister powiedział, że «komisje są przenoszone z tych miejsc, gdzie ludzie nie głosowali». Jeśli kilka tysięcy osób to jest miejsce, gdzie „nikt nie głosuje”, to gratuluję dobrego samopoczucia ministrowi spraw zagranicznych” – mówi Kwiatkowski.
Mamy tu do czynienia z ewidentną próbą utrudnienia oddania głosu w wyborach nieprzychylnej rządowi części Polaków. Z drugiej strony – jeżeli rządzący posuwają się już do takich kroków, może to oznaczać, że grunt pali im się pod nogami. To dobrze wróży na przyszłość. Miejmy tylko nadzieję, że ktokolwiek te wybory wygra – będzie potrafił rozliczyć ich za wszystkie afery i za zrujnowanie Polskiej gospodarki…
Jan Kołakowski